African Road Trip 2018 #1 – Jak się dostać do Afryki? I po co to komu?

Zawsze lubiłem tak zwane road tripy. Podróżowanie autem po świecie daje mi poczucie prawdziwej wolności. To ja kontroluję trasę, mogę zatrzymać się kiedy chcę, ruszyć kiedy chcę. Tylko ja, auto i droga. Im dalej tym lepiej. Także kiedy zadzwonił do mnie Marek (Hollycow) i spytał czy jadę na kolejną wyprawę do Afryki – bez wahania odpowiedziałem – Pewnie!

Plan jest prosty – kupujesz auto w Polsce, przygotowujesz do trasy, jedziesz do Afryki, zabierasz ze sobą ludzi, którzy chcą zobaczyć kawałek świata, docierasz na miejsce, sprzedajesz auto. Proste? Proste! Pomyślisz pewnie – a za ile można tam to auto sprzedać? Odpowiem – około 2-4 razy drożej niż kupisz je w Polsce. Afryka to nie miejsce z salonami Mercedesa, dobre auto jest tu w cenie. Ale nie każde!

Marek takie wyjazdy robił już wielokrotnie. Zwykle do Gambii. Tym razem chciał dotrzeć aż do Togo. Czy się udało? Wszystko opowiem. Najpierw jednak musiałem kupić swojego busa. A nie jest to takie proste.

Krok pierwszy – zakup busa

Jakie auto kupić na wyprawę do Afryki?

Najlepiej Mercedesa z silnikiem Diesla. Bez żadnego turbo. Po prostu diesel Mercedesa i tyle. Cała reszta ich nie interesuje. Takie auto kupią chętnie. Ten silnik jest właściwie niezniszczalny. Auta robią tam grubo ponad milion kilometrów. Ponad to im większy tym lepszy. Większy – znaczy wejdzie tam dużo osób. Busy z Europy prawie zawsze zostają w Afryce prywatnymi autobusami, a tamtejsi magicy do 9-cio osobowego busa wpakują ponad 20 klientów. Czysty zysk.

Wszedłem na portale ogłoszeniowe, kilka tygodni szukania i mam! Dwudziestoletni Mercedes Sprinter z dziewięcioma miejscami w pięknym kolorze pomarańczowym. Silnik w dobrym stanie i przejechane jedyne 430000 km. Prawdziwa świeżynka. Do momentu sprzedaży pewnie stuknie mu 450 tys. Bus w ogłoszeniu kosztował 9 tys. Zbiłem cenę do 7.

Kolejny krok – przygotowanie do drogi

Miałem łatwiej niż Marek – w moim busie były już siedzenia. Nie musiałem przerabiać wnętrza. Jednak auto musiało przejść gruntowny przegląd i zostać przygotowane przez mechanika na tak długą i wymagającą trasę. Zajęło to około 2 miesiące (mechanik ewidentnie się nie spieszył) i kosztowało mnie 2200 PLN.

No więc mam już busa przygotowanego do drogi. Czas na planowanie trasy.

Trasa wyprawy African Road Trip 2018

Nasz plan wyglądał tak:

Mapa wyprawy African Road Trip 2018

Na odcinku między Marrakeszem a Dakarem byliśmy w stanie wziąć podróżników, którzy chcieli zobaczyć tę część Afryki. Do Marakeszu musiałem się dostać sam (de facto z Martyną, która zgodziła się towarzyszyć mi do Senegalu), a od Dakaru ja i Marek byliśmy zdani na siebie.

No dobrze, mam już busa, plan trasy, Martynę (zapraszam na jej bloga – Beach Pliz) i umówione z Markiem (który dotarł do Maroko miesiąc wcześniej) spotkanie w Marrakeszu. Muszę tylko dotrzeć do Afryki!

Jak się dostać do Afryki?

Dojechać jak najdalej. Przekroczyć Cieśninę Gibraltarską i już. Jesteś w Afryce. Trzeba zrobić 3500 kilometrów po europejskich drogach, a potem hop na prom.

Mój wspaniały Mercedes 🙂
Gdzieś we Francji…

My jednak postanowiliśmy to sobie nieco uatrakcyjnić. Przede wszystkim postanowiliśmy odwiedzić Barcelonę – mam tam przyjaciela, którego dawno nie widziałem, a nigdy u niego w Barcelonie. Drugim miejscem jakie chcieliśmy zobaczyć to Grenada – marzenie Martyny. Dodatkowo, za radą Marka, postanowiliśmy zabrać jak najwięcej ludzi z BlaBlaCar, żeby oszczędzić na paliwie (koszt dojazdu do Afryki to około 2500 zł wliczając w to prom). Zgłosiły się 4 osoby, które wysiadały na różnych etapach, które w sumie wpłaciły mi 1200 zł. Połowa kosztów ogarnięta! Szczęśliwie do Barcelony pojechał też Kacper, dzięki któremu nie musiałem prowadzić cały czas.

Z Krakowa wyjechaliśmy o 13 lutego o 17:00. W Barcelonie byliśmy 15-go o 4 rano.

Barcelona

To miasto urzekło mnie od pierwszej chwili. Poukładane. Zbudowane jakby z klocków tworzących spójną miejską przestrzeń. Lubię miasta. Byłem zachwycony.

Widok na miasto z pobliskiego wzgórza Turó de la Rovira
Widok na miasto z pobliskiego wzgórza Turó de la Rovira. Nad budynkami góruje Sagrada Familia.

Współczesna koncepcja urbanistyczna Barcelony została opracowana przez  Ildefonsa Cerdę (uważanego za „ojca” urbanistyki). Cerdà zaprojektował sieć ulic na module kwadratu, ulice podstawowej siatki mają jednakową szerokość 20 m, a bloki miejskie – 113 × 113 m, przy czym każdy blok ma ścięte narożniki, przez co skrzyżowania tworzą atrakcyjne place wzbogacone małą architekturą w postaci fontann i pomników oraz drzew.

W Barcelonie obowiązkowym punktem programu, ponad wszystkie inne, jest katedra Sagrada Familia. Zaprojektowana przez genialnego Antonio Gaudiego, który poświęcił katedrze całe swoje życie, jest absolutnym geniuszem architektonicznym. Budowa rozpoczęta w 1882 roku ma zakończyć się w roku 2025. Nie wyobrażam sobie aby ta budowla kogokolwiek nie zachwyciła. Poza tym po Barcelonie dobrze jest po prostu pospacerować, zwiedzić Park Güell i zobaczyć miasto z pobliskiego wzgórza – Turó de la Rovira.

Sklepienie katedry Sagrada Familia.

Ja miałem jeszcze jedna misję. Otóż w Barcelonie, w ambasadzie Beninu mogłem wyrobić sobie tak zwaną wizę Entente, która umożliwiała mi wjazd Burkina Faso, Togo, Beninu i Wybrzeża Kości Słoniowej. W założeniu miało mi to oszczędzić czas i dużo pieniędzy. Jednak, jak się później okazało, nie było to jednak tak kolorowe.

Sagrada Familia – wskazówka:

Postaraj się wejść do wewnątrz kiedy Słońce świeci w witraże – wrażenia będą niezapomniane.

Promienie Słońca przebijające się przez witraże Sagrada Familia.

Po trzech dniach w Barcelonie Kacper poleciał do domu, a ja z Martyną ruszyliśmy dalej – do Grenady.

Grenada

Kto nie widział Grenady, ten niczego nie widział – mówi przysłowie hiszpańskie. Grenada w późnym średniowieczu była centrum ostatniego państwa muzułmańskiego na Półwyspie Iberyjskim. Widać tutaj mieszankę wielu stylów, to właśnie tutaj kilkaset lat temu ścierały się dwa światy – arabski i europejski.

Zachód słońca nad Albaicín
Zachód słońca nad Albaicín

My w Grenadzie postanowiliśmy nieco odpocząć. Zachwyciły nas wąskie uliczki, połączenie stylu europejskiego z arabskim, oraz niesamowicie dobre jedzenie. Grenada zdecydowanie ma swój klimat. Zobaczyliśmy Alhambrę (mimo braku biletów), – białą dzielnicę zamieszkałą przez muzułmanów – Albaicín i podziwialiśmy zachód słońca z pobliskiego wzgórza.

Albaicín - Białe Miasto, o zachodzie słońca.
Albaicín – Białe Miasto, o zachodzie słońca.

Wjeżdżając do miasta mieliśmy nie lada problem z parkowaniem. Wszystkie parkingi miejskie są pod ziemią i nasze wielkie auto po prostu nie zmieściłoby się na żadnym z nich. Pozostało nam jeździć i czekać aż nie zwolni się coś przy drodze – prawie 2 godziny jeżdżenia w kółko skutecznie mnie zmęczyły. Pocieszył mnie fakt, że samo parkowanie nie jest takie drogie. Wyszło chyba niecałe 2 euro. Należy też dodać, że w tej części Europy popularna jest siesta. Na miejscach parkingowych też. W jej trakcie za parkowanie się nie płaci.

Alhambra – wskazówka:

Bilety na zwiedzanie Alhambry należy kupować z dużym wyprzedzeniem – przez Internet. My próbowaliśmy ponad miesiąc wcześniej i już się nie dało. Jeśli nie uda Ci się kupić biletów – nie zrażaj się. Bez nich nie wejdziesz do wnętrza zamku, ale i tak zostanie Ci mnóstwo do podziwiania.

Alhambra

Wyjeżdżając z Grenady wiedzieliśmy, że Europę powoli zostawiamy już za sobą. Pozostało nam dotrzeć do Algeciras i wjechać na prom do Afryki.

Przeprawa przez Cieśninę Gibraltarską

Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał przedostać się do Afryki bilet kup w jednym z przydrożnych kiosków. Już od ok 150 kilometrów przez Algeciras sprzedawcy biletów na prom kuszą nas reklamami. Sprzedawca doradzi i zaproponuje najlepszą trasę (jest ich kilka) i cenę. W porównaniu do cen internetowych oszczędziliśmy kilkadziesiąt euro. Zdecydowaliśmy się płynąć do Ceuty, a bilet kosztował nas niecałe 200 euro.

Kiedy wjeżdżałem z Europy na prom, wiedziałem, że wyjadę z niego już w Afryce. Marzenie stawało się rzeczywistością.

Ostatnie spojrzenie na Europę.

W następnej części mojej opowieści dowiecie się jak przekroczyć granicę hiszpańsko-marokańską, o wyczekanym spotkaniu z Markiem, jak marokańscy mechanicy zajęli się naszymi autami i co ciekawego jest w Saharze Zachodniej. Zapraszam!

Comments are closed.