African Road Trip 2018 #4 – Senegal
Senegal, czyli taki półmetek podróży. To tutaj niektórzy kończyli swój road trip, a niektórzy na dobre go zaczynali. W Senegalu najbardziej zachwycili mnie (znowu!) mili ludzie i mnogość boisk piłkarskich. Używanych aktywnie. A był to czas, gdzie za parę miesięcy na mundialu nasza reprezentacja miała stoczyć swój pierwszy mecz właśnie z Senegalem. Jak wygląda jazda po senegalskich drogach? Czy Dakar to fajne miasto? Jak naprawiliśmy awarię napędu w jednym z busów? I jak jechałem najgorszą drogą na świecie? Zapraszam do lektury!
Jeśli umknęły Ci poprzednie części to całość wyprawy jest TUTAJ.
Na początek tradycyjnie mapka, czyli planowana (i przebyta) trasa:
Plan był taki:
- Jedziemy do Saint Louis i zostajemy tam kilka dni.
- Ruszamy w stronę Dakaru a jako bazę obieramy pobliskie Toubab Dialao.
- W okolicy Senegalu oglądamy różowe jezioro i park z afrykańskimi zwierzakami.
- Część grupy wraca do Polski, a reszta (czyli 4 osoby) przygotowuje auta i rusza do Mali.
Granica Mauretania – Senegal
Ale najpierw granica mauretańsko – senegalska. Jak może pamiętacie z poprzedniego wpisu, celowo zrezygnowaliśmy z przekraczania granicy w Rosso i wybraliśmy miejscowość Diama. Mieliśmy tam swojego człowieka, bardzo dobrego fixera, który swego czasu ogarniał formalności dla załóg rajdu Paryż-Dakar. Fixer tutaj był konieczny, gdyż teoretycznie nie wolno nam było wjechać naszymi autami do Senegalu. Dlaczego?
Senegalczycy bardzo boją się zalewu tanimi i starymi autami. Więc ustanowili prawo, że nie wolno wjechać niczym starszym niż 5 lat. Chyba, że u siebie w kraju w odpowiednim miejscu (u nas to bodajże Polski Związek Motorowy) dość wysokiej kaucji – mniej więcej kilkadziesiąt tysięcy złotych. Dostajemy wtedy tak zwany carnet de passage. Kaucja jest nam oddawana jeśli autem wrócimy do domu. Blokuje nam to możliwość sprzedania auta. Ale nawet ta możliwość to najczęściej zezwolenie na kilka dni pobytu z zakazem wjazdu do Dakaru. Spotkani po drodze Brytyjczycy musieli za swojego starego Land Rovera wpłacić równowartość 50 tys złotych i mieli 72 godziny w Senegalu z zakazem wjazdu do Dakaru. Dlaczego ten zakaz wjazdu do stolicy? Bo tylko tam istnieją urzędy, które (za drobną opłatą na boku) pozwolą na przedłużenie carnet de passage. My za 300 euro od auta dostaliśmy carnet de passage na 7 dni bez żadnych zakazów (plus oczywiście wszelkie standardowe ubezpieczenia i dokumenty).
Saint Louis
Założone w 1659 roku było pierwszą francuską kolonią w Afryce. Pod koniec XVIII wieku istniało tu tętniące życiem miasto portowe i handlowe, liczące ok. 10 tys. mieszkańców różnych ras i narodowości. W 1904 stolicę Francuskiej Afryki Zachodniej przeniesiono do Dakaru, jednak St. Louis pozostawało stolicą Senegalu i połączonej z nim Mauretanii. W 2000 położone na wyspie zabytkowe centrum Saint-Louis wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Na mnie miasto zrobiło ogromne wrażenie stara kolonialna zabudowa kontra afrykańska kultura. Myślę, że klimat miasta najlepiej oddadzą zdjęcia.
W Saint Louis zabawiliśmy 3 dni. Odpoczęliśmy, zwiedziliśmy okolicę i nadszedł czas żeby ruszyć w drogę. Nie spiesząc się mieliśmy zamiar w jeden dzień dojechać do Toubab Dialao – naszej bazy wypadowej pod Dakarem.
Pamiętacie jak pisałem o drodze do granicy z Senegalem? Otóż po wskoczeniu w jedną z dziur w jednym z aut coś zaczęło „pukać”. I pukało coraz głośniej. Wreszcie w okolicy Dakaru stwierdziliśmy, że coś trzeba z tym zrobić. Zatrzymaliśmy się w pobliżu Mbour i zaczęliśmy szukać mechanika. Poszło to dość sprawnie, gdyż pierwszy zagadnięty gość okazał się być mechanikiem. A gdzie Twój warsztat – pytamy? A tutaj – odpowiada i wskazuje na kawałek ubitej ziemi pod jego domem. Don’t worry my friend, I fix. Postanowiliśmy, że część osób pojedzie do hotelu a część zostanie i popilnuje „mechanika”. Ja byłem w grupie odwożącej ludków do hotelu więc resztę znam z opowieści.
Na czym polegała awaria? Do końca nie wiem. Nie znam się aż tak dobrze na autach, ale chodziło o coś co przekłada napęd. Uszkodziła się ważna część i należało ją wymienić. Ale jak, skoro takiej części próżno szukać w okolicy… Jednak dla naszego mechanika nie stanowiło to problemu. Będzie African modification! Poprosił aby jeden z nas pojechał z nim i wszystkiemu zaradzimy. Pojechał z nim Paweł (nie ja), który jako tako radził sobie z francuskim. I opowiedział taką historię:
Wzięli skuterek i pojechali kilkanaście kilometrów do jakiejś małej wioski. Mechanik miał przy sobie uszkodzoną część z Mercedesa, głośno o niej opowiadał i gestykulował. Zebrało się parę osób i poszli do czegoś w rodzaju stodoły – duże puste pomieszczenie. Pojawił się też spec. Wziął on część i przy akompaniamencie głosów i gestykulacji tłumku, obejrzał, pomruczał i zabrał się do roboty. Podszedł do jednego auta w pobliżu, pogrzebał i coś z niego wyciągnął. Następnie podszedł do innego auta, z którego również coś wyciągnął. Z uszkodzoną częścią i dwoma elementami wyciągniętymi z aut siadł na środku sali a wokół niego zebrał się łańcuszek gapiów-doradców (w tym Paweł). Spec założył Raybany, chwycił spawalnicę i zaczął łączyć dwa elementy w jeden. Co jakiś czas podnosił okulary, pomruczał coś, na co tłumek zaczął żywiej dyskutować i wykrzykiwać porady. Po chwili jednym pewnym ruchem głowy sprawiał, że Raybany znowu spadały mu na oczy i spawalnica szła w ruch. Po kilkudziesięciu minutach zastępnik uszkodzonej części był gotowy. African modification!
Czy część działała? Tak. I to bardzo dobrze. Jakieś 2 tygodnie później udało się Markowi w prawilnym sklepie Mercedesa w Dakarze sprowadzić oryginalną część (350 euro). Po czym poprosiliśmy francuskiego mechanika z przedmieść Dakaru aby zamienił African modification na tą oryginalną część. Zrobił to, jednak powiedział, że jest pod wrażeniem jak dobrze działała ta część zespawana z dwóch pozornie nie pasujących do siebie elementów. W sumie nie widział potrzeby montowania części oryginalnej.
Dakar
Dakar jest stolicą i największym miastem Senegalu. Zamieszkuje go około 2,5 miliona ludzi. Z ciekawszych rzeczy to w okresie XVI-XIX wieku w okolicach Dakaru istniało centrum handlu i eksportu ciemnoskórych niewolników. W Dakarze w latach 1979-2008 znajdowała się meta rozgrywanego co rok prestiżowego Rajdu Dakar.
Sam Dakar ma jedną właściwość, która jest dla mnie koszmarem – nigdzie jeszcze tak źle mi się nie jeździło. Są tam niesamowite korki i nieprzeciętny brak organizacji ruchu. Porównałbym to do ruchu pieszych na placu, jednak zamiast pieszych są auta, a zamiast placu – Dakar. Samo miasto jest położone na cypelku – wjeżdżające do niego auta mają „coraz ciaśniej” – po prostu miejsca jest coraz mniej. I dopóki wszystkie auta jadą prostą drogą, problemu właściwie nie ma – jakoś jadą. Kłopoty zaczynają się w okolicy rond i skrzyżowań. Świateł właściwie w ogóle tam nie ma. Większość ruchu odbywa się na rondach. Ale żadne znane nam prawa pierwszeństwa tam nie obowiązują. Zasada jest prosta – jak jest miejsce to jedziesz. A jak nie ma miejsca to jedź wolniej, a miejsce samo się zrobi. Skręcanie na rondzie w lewo z prawego pasa omijając otoczenie ronda – bez problemu. Skręcanie na rondzie w prawo z lewego pasa – cały czas. W ogóle nie wiem po co oni tam te pasy malują. Auta w poprzek drogi, bo ktoś akurat zawraca/skręca – pewnie! W centrum Dakaru, z powodu obowiązków, byłem na pewno ponad 20 razy (wjazd i wyjazd z miasta).
W Dakarze udało nam się załatwić wspomnianą już część do Mercedesa, przedłużenie pozwolenia na pobyt auta (za drobną opłatą – w samym ministerstwie!) i zwiedzić trochę miasta. A w okolicy mocno zasolone różowe jeziorko i park Foret de Bandia, gdzie Senegalczycy trzymają zwierzęta z innych części Afryki – takie większe zoo.
Dla większości grupy były to ostatnie dni wyprawy. Jednak ja, Marek, Kuba i Dominik ruszyliśmy dalej. Przygotowaliśmy auta do drogi, przepakowaliśmy się i ruszyliśmy na wschód. Pierwszym przystankiem była Tambacounda, gdzie postanowiliśmy przenocować (ale nie wyszło). Wiedzieliśmy też, że do Tambacoundy droga jest w miarę ok, a prawdziwe problemy zaczynają się dalej…
Tambacounda
Późnym popołudniem dotarliśmy do Tambacoundy. Jest to ostatni bastion jako takiej „cywilizacji”. Na wschód od tego miasteczka zaczyna się już prawdziwa Afryka, asfaltu jest coraz mniej, a biały człowiek wzbudza coraz większe zainteresowanie. Postanowiliśmy znaleźć miejsce na nocleg jednak nawigacja wyprowadziła nas w pole (dosłowie), więc po krótkiej dyskusji postanowiliśmy jechać dalej, aż do granicy, tak aby rano być już w Mali.
Droga do granicy
Ostatnia prosta. Kawałek drogi. Jedyne 186 kilometrów. Drobiazg, wydawałoby się. Nic bardziej mylnego. Nigdy w życiu nie widziałem drogi w takim stanie. Asfaltu praktycznie nie było. Dziury były tak głębokie, że co chwilę musiałem zwalniać do dosłownie kilku kilometrów na godzinę. A było tam totalnie ciemno. Pokonanie tych 180 km zajęło nam około 7 godzin.
Jednak dla miejscowych taki stan dróg nie był żadną przeszkodą. Ilość wywróconych aut można było liczyć w dziesiątkach. Przy każdym przewróconym aucie tworzyło się małe obozowisko. W końcu tutaj nikt nigdzie się nie spieszy. Jedna scena zapadła mi w pamięć. Podczas gdy nasza prędkość oscylowała w granicach 20-30 km/h nagle minął nas pędzący około 80 km/h stary Golf 2. Pruł przez te dziury jakby fruwał. W Golfie rodzina – cały komplet. Pełen uznania pokiwałem głową i dalej robiłem swoje. Golf zniknął na horyzoncie. Po kilkunastu kilometrach widzę na poboczu owego Golfa spod którego wystają nogi, w okolicy przedniej osi. Pewnie naprawa trwa, pomyślałem. African modification. Pomachaliśmy sobie i ruszyłem dalej. Po kolejnych kilkunastu kilometrach nagle minął nas pędzący około 80 km/h stary Golf 2…
Granica z Mali
Na granicę dotarliśmy około 2 w nocy. Spotkaliśmy żołnierza, który wskazał nam miejsce gdzie mamy stanąć i grzecznie czekać do rana. Zaparkowaliśmy i poszliśmy spać. Rano mieliśmy znaleźć się w Mali.
A w następnym wpisie – o Mali, o tym jak ten wspaniały i bogaty niegdyś kraj stał się jednym z bardziej niebezpiecznych obszarów na Ziemi, w połowie opanowanym przez afrykański odłam ISIS. Będzie też o tym jak z duszą na ramieniu uciekaliśmy z Bamako. Opowiem także o Burkina Faso – „kraju prawych ludzi” i o tym jak prawie zostałem aresztowany w Wagadugu.
Comments are closed.